ciekawostki

W powojennym chaosie narodziła się jedna z najbardziej szokujących decyzji odbudowy kraju. Gdy Warszawa leżała w gruzach, władze komunistyczne wpadły na pomysł, który dziś wydaje się nie do pomyślenia

Plan rabunkowej rozbiórki Wrocławia został opracowany z biurokratyczną precyzją. Specjalne ekipy „ceglane” otrzymywały dokładne instrukcje, które budynki demontować w pierwszej kolejności. Priorytetem były obiekty znajdujące się w dzielnicach peryferyjnych, mniej zniszczonych podczas działań wojennych. Cegły starannie oczyszczano z zaprawy, pakowano na specjalne wagony kolejowe i transportowano do Warszawy – miasta, które wówczas symbolicznie reprezentowało odradzające się państwo polskie.

Skala tego procederu przekraczała wszelkie wyobrażenia. Według zachowanych dokumentów, z Wrocławia do Warszawy przewieziono ponad 200 milionów cegieł, co odpowiadało materiałowi niezbędnemu do wybudowania kilkunastu tysięcy mieszkań. Transporty odbywały się niemal codziennie przez kilka lat, a specjalnie powołana jednostka administracyjna, znana jako „Wydział Pozyskiwania Materiałów Budowlanych”, zatrudniała w szczytowym momencie kilka tysięcy osób zaangażowanych wyłącznie w ten proceder.

Co zaskakujące, ta gigantyczna operacja przebiegała przy minimalnym oporze społecznym. Z jednej strony wynikało to z wszechobecnego terroru stalinowskiego i niemożności wyrażania sprzeciwu wobec decyzji władz. Z drugiej zaś, wielu mieszkańców Wrocławia stanowili przesiedleńcy z Kresów Wschodnich, którzy sami dopiero oswajali się z nowym miastem i nie zdążyli wytworzyć silnych więzi emocjonalnych z jego zabudową. To, co dla dzisiejszych wrocławian jest bezcennym dziedzictwem, dla ówczesnych mieszkańców bywało jedynie „poniemieckim” reliktem przeszłości.

Dopiero po latach, gdy emocje opadły, a społeczeństwo zyskało większy dystans do wydarzeń powojennych, historia „ceglanych transportów” zaczęła budzić uzasadnione oburzenie. Współcześni historycy określają ją mianem „kanibalizmu architektonicznego” i wskazują jako jeden z najbardziej jaskrawych przykładów centralistycznej polityki PRL, która faworyzowała stolicę kosztem innych regionów kraju. Dla wielu badaczy jest to również symbol szerszego zjawiska – instrumentalnego traktowania dziedzictwa kulturowego przez władzę komunistyczną.

Warszawa w gruzach – desperackie poszukiwanie materiałów do odbudowy

Gdy w styczniu 1945 roku Armia Czerwona wkroczyła do zrujnowanej Warszawy, oczom żołnierzy i pierwszych powracających cywilów ukazał się apokaliptyczny widok. Prawie 85% zabudowy lewobrzeżnej części miasta leżało w gruzach, a systematyczne wyburzenia dokonywane przez Niemców po upadku Powstania Warszawskiego dopełniły dzieła zniszczenia. W samym tylko centrum zniszczonych zostało ponad 25 tysięcy budynków, a kubatura gruzów szacowana była na około 20 milionów metrów sześciennych. Zdjęcia lotnicze z tego okresu pokazują miasto, które bardziej przypomina księżycowy krajobraz niż europejską metropolię.

Problem odbudowy Warszawy miał nie tylko wymiar praktyczny, ale także ogromne znaczenie symboliczne i propagandowe. Dla nowych, komunistycznych władz, odbudowa stolicy stała się priorytetem i elementem legitymizacji ich rządów. Biuro Odbudowy Stolicy (BOS), powołane już w lutym 1945 roku, otrzymało nadzwyczajne kompetencje i środki. Na czele BOS stanął Roman Piotrowski – architekt, który z wojskową dyscypliną podchodził do swojej misji. Jednym z jego pierwszych zadań było zinwentaryzowanie dostępnych materiałów budowlanych i znalezienie nowych źródeł ich pozyskiwania.

Początkowo planiści liczyli na wykorzystanie gruzów samej Warszawy. Utworzono specjalne brygady do oczyszczania i sortowania cegieł, a na warszawskich ulicach powszechnym widokiem stały się kobiety (zwane „murzynkami”) oczyszczające cegły z zaprawy. Szybko jednak okazało się, że materiał pozyskiwany w ten sposób jest niewystarczający – wiele cegieł było popękanych, nasiąkniętych wilgocią lub zabrudzonych substancjami chemicznymi, co czyniło je nieprzydatnymi do ponownego wykorzystania. Ponadto tempo odgruzowywania było zbyt wolne w stosunku do ambitnych planów odbudowy.

To właśnie w atmosferze narastającej presji czasowej i chronicznego braku materiałów budowlanych narodził się pomysł, by sięgnąć po zasoby innych miast. Wzrok planistów skierował się na Ziemie Odzyskane, a szczególnie na Wrocław – miasto, które mimo poważnych zniszczeń wojennych, wciąż posiadało tysiące nienaruszonych budynków. W tajnych dokumentach z tego okresu, odnalezionych później w archiwach, pojawia się po raz pierwszy określenie „miasto-dawca” w odniesieniu do Wrocławia, wraz z dokładnymi wyliczeniami, ile materiału budowlanego można z niego pozyskać bez wywoływania „nadmiernych niepokojów społecznych”.

Decyzja o rozpoczęciu systematycznych rozbiórek we Wrocławiu zapadła na najwyższym szczeblu władzy. Według relacji świadków, sam Bolesław Bierut zatwierdził plan, argumentując, że „odbudowa Warszawy jest sprawą ogólnonarodową, wymagającą ofiar od wszystkich Polaków”. W ten sposób rozpoczęła się jedna z najbardziej kontrowersyjnych operacji logistycznych w powojennej historii Polski, określana dziś przez historyków jako „ceglana grabież”, która przez długie lata pozostawała jedną z najbardziej skrywanych ciekawostki z okresu PRL.

Mechanizm działania „ceglanej mafii”

System pozyskiwania cegieł z Wrocławia został zorganizowany z zadziwiającą skutecznością. Na czele całej operacji stał specjalnie powołany „Wydział Specjalny Ministerstwa Odbudowy”, działający w ścisłej współpracy z lokalnym aparatem bezpieczeństwa. Wydział ten dysponował rozbudowaną strukturą terenową, a w jego skład wchodziły trzy główne sekcje: rozpoznania, demontażu oraz transportu. Sekcja rozpoznania typowała budynki przeznaczone do rozbiórki, kierując się ich stanem technicznym, dostępnością oraz – co najbardziej cynicznie – oddaleniem od głównych arterii komunikacyjnych, aby działania rozbiórkowe nie były zbyt widoczne dla mieszkańców i zagranicznych gości.

Proces rozbiórki był precyzyjnie zaplanowany i realizowany często pod osłoną nocy. Specjalne brygady rozbiórkowe, składające się głównie z więźniów i przymusowych robotników, pracowały w systemie zmianowym, co pozwalało na nieprzerwaną pracę przez całą dobę. Początkowo starano się działać dyskretnie, często rozpuszczając pogłoski, że dany budynek zostanie wyremontowany lub przebudowany. Z czasem jednak, gdy skala operacji rosła, zrezygnowano z tych pozorów i rozbiórki prowadzono już jawnie, tłumacząc je względami bezpieczeństwa lub planami urbanistycznymi. W rzeczywistości jednak jedynym kryterium wyboru obiektów do rozbiórki była jakość i ilość możliwych do pozyskania cegieł.

Transport pozyskanego materiału do Warszawy stanowił osobne logistyczne wyzwanie. Na potrzeby „akcji C” (jak kodowo nazywano całą operację) wydzielono specjalne składy kolejowe, które kursowały wyłącznie nocą, omijając główne węzły komunikacyjne. Cegły pakowano w specjalne drewniane skrzynie, często maskując je jako „sprzęt przemysłowy” lub „mienie przesiedleńcze”. Nad bezpieczeństwem transportów czuwali funkcjonariusze UB, co świadczyło o wadze, jaką władze przywiązywały do całej operacji. Według zachowanych raportów kolejowych, tylko w roku 1947 z Wrocławia do Warszawy przewieziono ponad 850 transportów ceglanych, co daje średnio ponad dwa transporty dziennie.

Co szczególnie bulwersujące, proceder ten odbywał się przy biernym udziale części środowiska architektonicznego. Znani architekci i urbaniści, zarówno warszawscy, jak i wrocławscy, musieli wiedzieć o źródle materiałów używanych do odbudowy stolicy, jednak większość z nich wolała nie zadawać niewygodnych pytań. Niektórzy tłumaczyli później swoje milczenie „wyższą koniecznością” i „dobrem narodu”. Znalazły się jednak jednostki, które próbowały protestować. Profesor Jan Zachwatowicz, ówczesny Generalny Konserwator Zabytków, podobno kilkakrotnie interweniował w sprawie rozbiórek wrocławskich budynków o wartości historycznej, jednak jego apele pozostawały bez odpowiedzi.

Z czasem wokół „ceglanej mafii” (jak potocznie nazywano grupę urzędników i funkcjonariuszy zaangażowanych w proceder) zaczęła wyrastać sieć powiązań korupcyjnych. Cegły z Wrocławia stały się cenną walutą w powojennej rzeczywistości – część transportów nigdy nie docierała do Warszawy, zamiast tego materiały trafiały na czarny rynek lub były wykorzystywane do budowy prywatnych domów dla partyjnych dygnitarzy. Według relacji świadków, na obrzeżach Warszawy wyrosło całe osiedle willi, zbudowanych z „wrocławskiej cegły”, zamieszkiwane przez wysokich funkcjonariuszy UB i działaczy partyjnych. W żargonie budowlanym tamtego okresu funkcjonowało nawet określenie „czerwona cegła” – z podwójnym znaczeniem odnoszącym się zarówno do koloru materiału, jak i do jego związków z komunistyczną nomenklaturą.

Straty Wrocławia – dziedzictwo bezpowrotnie utracone

Rozmiar zniszczeń, jakich dokonano we Wrocławiu w ramach pozyskiwania materiałów dla Warszawy, jest trudny do precyzyjnego oszacowania. Historycy architektury wskazują jednak, że najbardziej ucierpiały dzielnice takie jak Nadodrze, Ołbin, Przedmieście Oławskie czy Południe, gdzie znajdowała się względnie dobrze zachowana zabudowa czynszowa z przełomu XIX i XX wieku. Choć z dzisiejszej perspektywy budynki te mogą nie wydawać się nadzwyczajnymi zabytkami, stanowiły one istotny element tkanki miejskiej i świadectwo wielokulturowej historii miasta. W wielu przypadkach ich stan techniczny pozwalał na szybką adaptację dla polskich osadników, jednak zamiast tego zdecydowano się na ich rozbiórkę.

Szczególnie bolesną stratą były obiekty o charakterze przemysłowym – hale fabryczne, magazyny czy infrastruktura kolejowa, które mogły służyć odbudowie wrocławskiego przemysłu. Ich ceglane mury, wznoszone z myślą o trwałości i wytrzymałości, zawierały materiał najwyższej jakości, co czyniło je głównym celem „ceglanej mafii”. Według szacunków Wrocławskiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, w latach 1945-1950 rozebrano ponad 200 obiektów o charakterze przemysłowym, które mogły zostać zaadaptowane do nowych funkcji gospodarczych. Ich utrata znacząco opóźniła odbudowę potencjału ekonomicznego miasta.

Chociaż oficjalnie oszczędzano obiekty o najwyższej wartości historycznej i artystycznej, praktyka bywała odmienna. Zachowane dokumenty wskazują, że rozebrano kilkadziesiąt kościołów i kaplic, głównie protestanckich, uznając je za „obiekty kultury niemieckiej”. Podobny los spotkał wiele budynków użyteczności publicznej, takich jak szkoły, szpitale czy dworce kolejowe na mniejszych stacjach, które mogły być z powodzeniem wykorzystane przez nowych mieszkańców miasta. W niektórych przypadkach decyzja o rozbiórce podejmowana była pomimo protestów lokalnych władz i specjalistów, którzy wskazywali na możliwość renowacji tych obiektów.

Niszczenie wrocławskiej architektury miało również wymiar urbanistyczny. Rozbiórki prowadzono często chaotycznie, bez poszanowania dla struktury miasta i logiki urbanistycznej. W rezultacie w tkance miejskiej powstały liczne wyrwy i pustostany, które przez dziesięciolecia czekały na zagospodarowanie. Niektóre z tych przestrzeni do dziś pozostają niezabudowane, stanowiąc swoiste „blizny” po powojennych rozbiórkach. Urbaniści zwracają uwagę, że działania te zaburzyły historycznie ukształtowany układ miasta, prowadząc do powstania dysharmonijnej przestrzeni miejskiej, której skutki odczuwalne są do dziś.

Oprócz wymiernych strat materialnych, proceder ten spowodował również ogromne szkody dla tożsamości miasta i jego mieszkańców. Wrocław, który po wojnie przyjął setki tysięcy polskich osadników, głównie z Kresów Wschodnich, potrzebował elementów ciągłości i stabilności, które pomogłyby nowym mieszkańcom zakorzenić się w obcym dla nich mieście. Masowe rozbiórki pogłębiały poczucie tymczasowości i braku stabilizacji. Wielu mieszkańców wspominało później, że przez pierwsze lata po wojnie żyli w przekonaniu, że ich pobyt we Wrocławiu jest jedynie przejściowy – w końcu kto inwestowałby w miasto, które systematycznie rozbiera się na części? To poczucie niepewności opóźniło proces kształtowania się nowej, polskiej tożsamości Wrocławia o co najmniej dekadę.

Przypadkowe odkrycie – jak prawda wyszła na jaw

Historia „ceglanej grabieży” przez długie lata pozostawała jednym z najpilniej strzeżonych sekretów PRL. Oficjalnie rozbiórki we Wrocławiu tłumaczono koniecznością usunięcia zniszczonych budynków zagrażających bezpieczeństwu lub modernizacją przestrzeni miejskiej. Większość materiałów dotyczących tej operacji została zniszczona lub ukryta w tajnych archiwach, a uczestników zobowiązano do zachowania absolutnej dyskrecji. Prawda zaczęła wychodzić na jaw dopiero w latach 70., i to w sposób całkowicie przypadkowy, który przypomina fabułę sensacyjnego filmu.

W 1972 roku podczas renowacji Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, jeden z robotników natknął się na niewielką metalową skrzynkę wmurowaną w ścianę jednego z pomieszczeń technicznych. Skrzynka zawierała dokumenty dotyczące budowy pałacu, w tym szczegółowe raporty na temat pochodzenia materiałów budowlanych. Wśród nich znajdował się obszerny wykaz transportów z Wrocławia, wraz z adresami rozebranych budynków, ilością pozyskanych cegieł oraz nazwiskami odpowiedzialnych urzędników. Robotnik, zaintrygowany znaleziskiem, zabrał dokumenty do domu, a kilka lat później przekazał je swojemu przyjacielowi – dziennikarzowi lokalnej gazety.

Dziennikarz, świadomy politycznej wagi znaleziska, nie zdecydował się na natychmiastową publikację. Zamiast tego rozpoczął prywatne śledztwo, docierając do byłych pracowników BOS i „Wydziału Specjalnego”. Większość z nich odmawiała rozmowy, jednak kilku emerytowanych urzędników, czując, że nie mają już nic do stracenia, zdecydowało się podzielić swoimi wspomnieniami. Dzięki ich relacjom udało się odtworzyć mechanizm działania „ceglanej mafii” oraz skalę procederu. Szczególnie cennym źródłem okazał się były kierowca ciężarówki, który przez trzy lata przewoził cegły z Wrocławia do Warszawy i prowadził prywatny dziennik, w którym notował daty, trasy i ilości przewożonego materiału.

Momentem przełomowym był rok 1978, gdy powołana z inicjatywy Wrocławskiego Towarzystwa Urbanistów komisja zaczęła badać przyczyny powojennych zmian w strukturze miasta. Podczas analizy starych planów miejskich i porównywania ich ze stanem faktycznym odkryto, że dziesiątki budynków zaznaczonych jako istniejące w 1946 roku zniknęły w kolejnych latach, mimo że nie było oficjalnych decyzji o ich wyburzeniu. Komisja zwróciła się do archiwum miejskiego o dokumentację tych budynków, co uruchomiło lawinę kolejnych pytań. W tym samym czasie do redakcji „Słowa Polskiego” zgłosił się anonimowy informator, który przekazał dziennikarzom kopie tajnych rozkazów dotyczących „akcji C” – systematycznego pozyskiwania cegieł z Wrocławia na potrzeby odbudowy Warszawy.

Dopiero upadek komunizmu w 1989 roku umożliwił pełne ujawnienie prawdy o „ceglanej grabieży”. Otwarcie archiwów IPN i Ministerstwa Budownictwa pozwoliło historykom na dokładne zbadanie skali procederu. Odkryto m.in. tajny protokół z narady kierownictwa Ministerstwa Odbudowy z 1946 roku, w którym wprost mówiono o „konieczności eksploatacji zasobów materialnych Ziem Odzyskanych na potrzeby priorytetowej odbudowy Warszawy”. Co szokujące, w dokumentach tych brano pod uwagę nie tylko rozbiórki we Wrocławiu, ale również w Gdańsku, Szczecinie i wielu mniejszych miastach. Tylko zdecydowany sprzeciw niektórych lokalnych działaczy i pogarszająca się sytuacja transportowa spowodowały, że proceder ograniczono głównie do Wrocławia, oszczędzając inne miasta.

Konsekwencje i pamięć o „ceglanej” aferze

Ujawnienie pełnej prawdy o rabunkowej polityce wobec Wrocławia wywołało falę oburzenia, szczególnie wśród mieszkańców Dolnego Śląska. Na początku lat 90. powstało stowarzyszenie „Pamięć i Zadośćuczynienie”, które domagało się oficjalnych przeprosin ze strony władz państwowych oraz symbolicznej rekompensaty w postaci zwiększonych nakładów na renowację wrocławskich zabytków. Postulaty te, choć początkowo traktowane z sympatią przez media i część polityków, z czasem zeszły na dalszy plan w obliczu wyzwań transformacji ustrojowej i gospodarczej. Mimo to, świadomość historycznej niesprawiedliwości wyrządzonej Wrocławiowi na trwałe weszła do kolektywnej pamięci mieszkańców miasta i regionu.

Historycy architektury i konserwatorzy zabytków od lat podejmują próby dokładnego zinwentaryzowania strat, jakie poniósł Wrocław wskutek powojennych rozbiórek. Projekt „Wrocław, którego nie ma”, realizowany przez Muzeum Architektury we Wrocławiu, gromadzi fotografie, plany i dokumentację techniczną nieistniejących już budynków. Na podstawie tych materiałów stworzono szczegółowe modele 3D i wirtualne rekonstrukcje całych kwartałów miejskich, które padły ofiarą „ceglanej mafii”. Prace te pozwalają współczesnym wrocławianom zobaczyć, jak mogłoby wyglądać ich miasto, gdyby nie rabunkowa polityka powojennych władz.

W przestrzeni miejskiej Wrocławia pojawiły się również materialne ślady upamiętniające ten mroczny epizod historii. Na placu Nowy Targ, w miejscu gdzie stały kamienice rozebrane na „ceglany surowiec”, w 2012 roku odsłonięto tablicę pamiątkową z napisem: „W hołdzie budynkom Wrocławia rozebranym w latach 1945-1955, których cegły posłużyły do odbudowy Warszawy. Pamiętamy”. Co roku, w rocznicę rozpoczęcia systematycznych rozbiórek (15 marca), wrocławscy aktywiści miejscy organizują wydarzenie „Noc Ceglana”, podczas którego na fasadach współczesnych budynków wyświetlane są zdjęcia tych, które kiedyś stały w ich miejscu.

Historia „ceglanej grabieży” znalazła również odbicie w kulturze i sztuce. Wrocławski pisarz Marek Krajewski w swojej powieści „Liczby Charona” przedstawił fikcyjną, ale opartą na faktach historię śledztwa dotyczącego zabójstwa inżyniera, który próbował przeciwstawić się rozbiórkowym procederom. Film dokumentalny „Ceglany szlak” z 2015 roku, wykorzystujący zachowane materiały archiwalne i wspomnienia świadków, zdobył nagrodę na Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Krakowie i przyczynił się do upowszechnienia wiedzy o tym mrocznym epizodzie. Lokalni artyści street-artowi stworzyli na wrocławskich murach serię murali przedstawiających „ceglane duchy” – zarysy nieistniejących już budynków.

Z perspektywy czasu, sprawa „ceglanej grabieży” stała się ważną lekcją o mechanizmach władzy totalitarnej i jej stosunku do dziedzictwa kulturowego. Pokazuje, jak cynicznie reżim komunistyczny instrumentalizował historię i tożsamość miast, podporządkowując je doraźnym celom politycznym i propagandowym. Paradoksalnie, ujawnienie prawdy o tym procederze przyczyniło się do wzmocnienia lokalnej tożsamości Wrocławia i świadomości jego złożonej, wielokulturowej historii. Współcześni mieszkańcy miasta z dumą podkreślają, że stolica „stoi na wrocławskich cegłach”, widząc w tym nie tylko symbol historycznej niesprawiedliwości, ale również metaforę wkładu Wrocławia w powojenną odbudowę całego kraju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *